WYWIAD: Znak
GŁÓD. MAŁO CHARYZMATYCZNY SKANDAL. Grudzień 2016. Nr 739
Z Karoliną Brzuzan rozmawia Szymon Maliborski
Głód był zawsze, ale kiedyś nie mogliśmy sobie z nim poradzić. Teraz tego nie robimy, bo nam się nie opłaca. Można więc powiedzieć, że przyczyny współczesnego głodu są jeszcze straszniejsze od ich skutków. Głód to nie brak żywności, ale brak etyki.
Szymon Maliborski: W swojej praktyce skupiasz się na kwestii głodu i opracowujesz ją za pomocą różnych środków artystycznych. Nieczęsto obcujemy z problemem tak trudnym do określenia, a jednocześnie tak wyrazistym. Czy przekonuje Cię to, co pisze w Głodzie Martín Caparrós: „Utrzymujący się głód to pierwotny stan, w którym funkcjonował człowiek, a ulga świadomości, że nie będzie trzeba szukać godzinami pożywienia, jest najważniejszą zdobyczą kulturową. Im bardziej jesteśmy syci, tym bardziej jesteśmy ludźmi. I tym bardziej jesteśmy ludźmi, im mniej czasu musimy poświęcać na nasycanie się pokarmem”?
Karolina Brzuzan: Trudno się z Caprrósem nie zgodzić. Ponoć mózgi naszego gatunku zaczęły się szybciej rozwijać, kiedy znaleźliśmy czas na zabawę, czas wolny od zaspokojenia potrzeby jedzenia. Szkoda tylko, że nie potrafimy tego naszego człowieczeństwa lepiej wykorzystać. Pomyślmy tylko: całe masy ludności zajęte codzienną walką o przetrwanie zyskują czas na przemyślenia i odmawiają pracy za głodowe pensje. Kto wtedy by na nas pracował? Czytałam ostatnio o tym, że podczas głodu w Bengalu, stworzonym pod rządami imperium brytyjskiego, Hindusi nie wzniecili powstania tylko dlatego, że byli za bardzo zajęci próbami znalezienia pożywienia.
Caparrós stworzył inną, bardzo ciekawą według mnie myśl, definicję skrajnej biedy jako stanu, w którym nawet nie uświadamiasz sobie, że twoje życie może być inne.
Konfrontujesz się z tym tematem jako artystka, co może budzić podejrzliwość i obawy przed prostą estetyzacją tematu. Jak postrzegasz swoje działania w kontekście funkcji praktyki artystycznej?
Świadomie podjęłam decyzję, że będę używać sztuki jako narzędzia. Nie jest więc ona celem samym w sobie. Myślę, że nigdy nie była. Sztuka zawsze do czegoś wołała lub do czegoś się odwoływała. Przestało być dla mnie istotne, czy definiuję siebie jako rzeźbiarkę, artystkę interdyscyplinarną czy artystkę w ogóle – to nudne. Ważne jest dla mnie raczej, jak korzystać z tych narzędzi sztuki. Narzędzie z samej zasady ma działać. Ze sztuką jednak sprawa się komplikuje. Cała gra polega na znalezieniu granicy między funkcjami utylitarnymi przy jednoczesnym zachowaniu tego, co w sztuce najlepsze, czyli całej „strefy irracjonalnej”. To bardzo delikatna materia, którą nieustannie muszę wyważać. Ze względu na temat, jakiego się podjęłam, potrafi spędzać sen z powiek. Jeśli chodzi o estetyzacje, no cóż, każda rzecz posiada formę. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek pozwoliła sobie na zbędny dekor. Zajmuję się raczej tworzeniem znaczeń, estetyka to jedynie tkanina, z której szyję. Jednocześnie to za jej pośrednictwem buduje się znaczenia.
Czy chodzi Ci o balans pomiędzy dbałością o formę i wartość autoteliczną Twoich prac a faktem, że są tworzone dla kogoś i z myślą o tym, że powinny zostać odczytane?
Tak. Bardzo ważna jest dla mnie komunikacja z publicznością. Choć łatwo tu wpaść w kolejną pułapkę. Jeżeli moje działania mają być odczytane, to wolałabym, aby traktowano je bardziej jako literaturę niż publicystykę. No, może literaturę faktu…
Bardzo ważna jest dla mnie wiedza, to ona jest pierwszą materią, z której tkam. Zaczynam od gromadzenia informacji. Dopiero później przeprowadzam te dane przez całe „artystyczne szaleństwo” , odrzucam wiele rzeczy, tak by z tego procesu wyciągnąć spójny sens. Kolejną materią w moim procesie jest jedzenie. To bardzo interesujące tworzywo rzeźbiarskie. Bierzemy je do ręki, co już samo w sobie jest gestem związanym z praktyką rzeźbienia. Oddziałuje ono na inne zmysły niż wzrok, spożywanie jedzenia jest bezpośrednim przeżywaniem materii.
Sztuka nie jest najciekawszą rzeczą, jaka może nam się przytrafić w rzeczywistości, nie jest również najważniejszą, ale nadaje się do tego, by mówić o sprawach ważnych w sposób ciekawy. Jak sprawić, by wartość merytoryczna, informacje, od których wychodzisz, odbierane przez konkretny obiekt artystyczny, dały nam inną możliwość poznania niż przeczytanie krótkiego tekstu? W kontekście podejmowanego przez Ciebie tematu głodu jest to istotna sprawa.
Definiuję praktykę artystyczną jako język, którym możemy się posługiwać, kiedy słowa nie wystarczają. Gdy werbalny język się kończy, możemy od czasu do czasu uciec się do wizualnego, choć istnieje pewnie jeszcze kilka innych. Okazuje się wówczas, że inaczej doświadczamy danego problemu. Możemy go wtórnie przetłumaczyć na język słów, ale zawsze się coś wytraca. W rozmawianiu o głodzie i związanych z nim kwestiach ekonomicznych oraz politycznych uważam sztukę za przydatne narzędzie. To niewygodny temat. Wstyd go poruszać, jeśli nie kandyduje się w wyborach o tytuł Miss [śmiech]. Jak więc o tym mówić? Potrzebujemy nowych języków, bo stare się nam znosiły.
Skąd wiesz, że komunikacja z publicznością nastąpiła? Że przyniosła oczekiwany efekt?
Na podstawowym poziomie wiem, że taka reakcja nastąpiła, gdy po obejrzeniu prac ktoś podchodzi i mówi, że nie wiedział, iż coś takiego miało miejsce, a teraz wie bądź że nie rozumiał, a teraz rozumie. Pojawia się zawsze pewne poruszenie. Człowiek poruszony jest skłonny spojrzeć na rzeczy inaczej.
Ostatnio np. podczas wizyty na francuskiej prowincji niedaleko Calais i „dżungli” (obozu dla uchodźców niszczonego przez francuskie władze), gdzie prezentowałam kilka moich działań dotyczących głodu, odnoszących się wprost do sytuacji uchodźców, bardzo się zdumiałam. To region, który w ostatnim czasie stał się ultraprawicowy, większość wyborców popiera Marine Le Pen. Niczego sobie nie obiecywałam po tym spotkaniu, gdy nagle okazało się, że widzowie wszystko zrozumieli: przyszli do mnie i powiedzieli: „Właśnie zdaliśmy sobie sprawę, że to wszystko dotyczy nas, że uchodźcy to my sami tylko w innym czasie, trochę innym miejscu”. Zaczęli utożsamiać się ze sprawą. Przełączyli się.
Co wówczas dokładnie prezentowałaś, do jakich działań zaprosiłaś mieszkańców?
Pokazywałam dwie rzeczy. Rzeźbę bardzo abstrakcyjną i w gruncie rzeczy hermetyczną. Była to moja reakcja na doświadczenie wizyty w obozie dla uchodźców pod Calais. Praca składała się z kilku elementów. Zainspirowałam się m.in. dozownikami na sól umieszczanymi obok karmników zimą w lasach. W nich zamiast soli umieszczona była bryła o kształcie słynnego z tego regionu sera. Pobawiłam się trochę w alchemika, „zmieniając mleko w kamień”. Kolejnym elementem była ciecz nienewtonowska, umieszczona w kontenerze, którego kształt również został zaczerpnięty ze świata form tworzonych przez człowieka dla zwierząt. Płyn nienewtonowski w zależności od siły, z jaką na niego działamy, zachowuje się jak ciecz albo jak ciało stałe. Pod wpływem nacisku staje się oporny, sztywnieje. Można nawet po nim przebiec, byle szybko i bez wahania. Kiedy jednak traktuje się go delikatnie, to otwiera się i zachowuje się jak ciecz. Całość została umieszczona przy obiekcie przypominającym schronienie. To rekonstrukcja szkieletu domów budowanych przez uchodźców w „dżungli”.
Poprosiłam o współpracę Anoura, młodego Sudańczyka, który przybył klasyczną drogą uchodźczą z Afryki przez Libię i morze do Francji. Pomógł mi w rekonstrukcji swojego schronienia. Był to czas, gdy systematycznie palono „dżunglę”. Anour, posługując się językiem francuskim, którego właśnie się uczył, stał się też przewodnikiem dla miejscowych po mojej wystawie. Opowiadał o sposobach radzenia sobie podczas urządzania schronienia, przyprowadzał również ludzi do stołu z przygotowanymi przeze mnie głodowymi potrawami. Talerze i znajdujące się na nich potrawy łączyły historie głodu z przeszłości, z okresów wojen światowych, ze współczesnymi przypadkami głodowych przepisów np. z Syrii i z własnych doświadczeń Anoura. Ważny był moment, gdy przyprowadzeni ludzie mówili, iż zawsze umiejscawiali głód w Afryce, myśleli o nim za pomocą fotografii dzieci z wydętymi brzuszkami. Głód obecny poprzez klisze, z którymi już nie sposób się identyfikować. Nagle ci ludzie zyskują przekonanie, że głód panuje tak blisko, przypominają sobie, że dwa pokolenia temu był również ich udziałem.
Słyszy się, że głód jest stanem wyjątkowym. Gdy przyglądam się historii lub czytam statystyki, to dochodzę do zupełnie innego wniosku. Mam wrażenie, że to stan powszechny, a w Europie łatwo zatraciliśmy przekonanie o powszechności tej historii.
Ludzie lubią mówić o głodzie, że był zawsze, a teraz jest go mniej niż w przeszłości. „To więc duży sukces, że udało się go w znacznej mierze opanować”. Ta popularna opinia mija się z prawdą. Głód wciąż istnieje i rośnie. A ponieważ jest często tam, gdzie żywności nie brakuje, możemy śmiało nazwać go ludobójstwem. Głód był zawsze, ale kiedyś nie mogliśmy sobie z nim poradzić. Dziś tego nie robimy, bo nam się to „nie opłaca”. Można więc powiedzieć, że przyczyny współczesnego głodu są jeszcze straszniejsze od ich skutków. Głód to nie brak żywności, ale brak etyki. Oczywiście to nie jedyny problem na świecie. Niebywała jest różnica pomiędzy skalą tego problemu a jego obecnością w dyskursie publicznym. Zabija dużo więcej ludzi niż cały terroryzm razem wzięty. Najwyraźniej jest jednak za mało charyzmatyczny, aby nas poderwać. Oraz za mało przydatny do straszenia ludzi. Tak już z nami jest: usilnie będziemy bronić lwa przed wyginięciem, nie zauważając w tym samym czasie, jak ginie kilkaset innych gatunków. Lew ma szczęście być widzianym przez ludzi jako zwierzę charyzmatyczne. Głód jest, widać, za mało charyzmatyczny.
Problem głodu nagle umiejscawia nas w centrum bardzo wielu konfliktów współczesnego świata. Odsyła do rozmaitych obszarów problemowych: globalnej ekonomii nierówności, giełdowych spekulacji żywności lub, o czym wspomniałaś, kryzysu uchodźczego. Czy wszystkie te kwestie masz z tyłu głowy, gdy przystępujesz do pracy nad konkretnym obiektem?
To najważniejsze zagadnienia mojego projektu. Nie zajmuję się fizjologią głodu, ale właśnie całą konstelacją geopolityczną, która go generuje. Interesuje mnie głód jako skandal. Głodowe menu 1/8 populacji świata jest efektem tego, na jakich wartościach budujemy naszą globalną wioskę.
Korzystając ze słownika mojego projektu, można powiedzieć, że XXI w. to wiek kanibalizmu. Zjadamy siebie nawzajem.
Twoje prace charakteryzują się klarowną strukturą i zwartą kompozycją. Wybierasz bardzo konkretne historie, nadajesz im minimalistyczną i surową formę, operując przy tym znaczącymi materiałami. Wybrane prace dotyczyły m.in Chin w momencie wielkiego skoku zadekretowanego przez Mao czy oblężenia Leningradu, a to, co łączyło poszczególne przypadki, to tysiące ofiar planowego zagłodzenia.
Nie da się opowiedzieć o wszystkim naraz. Na wystawie Noma w CSW Zamek Ujazdowski zdecydowałam się podjąć problemy klęsk głodu bardzo znamiennych, jasno ukazujących interesujące mnie uwikłania i sprawczość ludzkich czynów. Wybrałam jednak tylko te należące do przeszłości, już rozpoznane i opisane. Ostatnio, podczas rezydencji w Londynie, zajmowałam się historią sztucznie wygenerowanych klęsk żywieniowych przez imperium brytyjskie. Jednocześnie przyglądałam się temu, jak wygląda obecnie sytuacja z bezpieczeństwem żywnościowym w Wielkiej Brytanii. Systematycznie biorę na warsztat kolejne przypadki. Niestety, wciąż jest ich bardzo dużo.
Porozmawiajmy chwilę o Głodowej książce kucharskiej…
Pomysł na ten projekt wynika z pewnej refleksji. Zastanówmy się, po co konstruujemy świat, po co pchamy go do przodu. Czyni się to niby po to, aby ludziom żyło się lepiej. Przyjrzyjmy się zatem, jaki wpływ ma konkretna polityka i konkretne decyzje ekonomiczne, na życie obywateli. A teraz zawęźmy spektrum, zobaczmy, jak odbija się to w tym, co jest dla nas codzienne, konieczne i wszystkim wspólne – jedzenie! Taka jest idea Głodowej książki kucharskiej.
Bardzo mały procent naszych problemów z żywnością związany jest z jej niedoborem. Zazwyczaj ludzie nie mają co jeść, gdyż nie stać ich na zakup żywności. Mimo zwiększania produkcji ten efekt będzie narastał, bo jest wynikiem prowadzonej polityki. Jedzenie jest w tym wypadku jedną ze sfer, gdzie widać zło całej sytuacji.
Szukasz świadectw z pierwszej ręki, opowieści i przepisów na radzenie sobie w ekstremalnej sytuacji. Zbierasz je od osób, które przeżyły i dzielą się swoją historią.
Projekt ma charakter globalny. W Birmie dotkniętej przez cyklon Nargis pytałam tamtejszych mieszkańców, co uznaliby za przykład głodowej potrawy. Odpowiadali, że byłyby to kraby jedzące ludzkie zwłoki. Czasem zwłoki ich bliskich. Tym stwierdzeniem budują dla mnie obraz rzeźbiarski będący reprezentacją chorej sytuacji politycznej. To przez działania junty wojskowej rządzącej Birmą klęska żywiołowa przyniosła tak dramatyczne skutki. Ten projekt chyba z założenia nie stanie się kompletny, gdyż historii jest coraz więcej. Aby go zrealizować, będę musiała stworzyć listę najważniejszych przykładów klęsk głodowych wytworzonych przez określoną liczbę czynników.
Jednym z tematów przewijających się przez naszą rozmowę jest kwestia reprezentacji doświadczenia głodu, wyobrażonego w naszej kulturze poprzez obrazy fotograficzne wyniszczonych ciał oglądanych coraz bardziej obojętnie. Czy te przedstawienia mają jeszcze jakąś siłę skłonienia nas do refleksji o głodzie jako czymś, co może być częścią naszej rzeczywistości?
Myślę, że ludzie nie mają już siły, by oglądać takie fotografie. Z jednej strony stają się one przeźroczyste i w ogóle pozbawione znaczenia, przez to, że je multiplikujemy. Z drugiej strony niektórzy nie mogą na nie patrzeć, gdyż jest to zbyt trudne doświadczenie. Warto tworzyć obrazy, na które można patrzeć, ale również takie, przez które można coś zobaczyć.
Albo może zamiast obrazu spróbujmy stworzyć wspólne odczucie-współczucie. To odczucie nigdy oczywiście nie będzie tym samym, jedynie jego refleksem.
Nawet wkładając do ust dokładnie to samo co głodujący człowiek, nie jesteśmy w stanie poczuć się identycznie. Ale możemy się pochylić nad tą miską i zastanowić. Czasami ludzie mnie pytają, czy mam jakieś doświadczenie z głodem, czy robię sobie jakieś głodówki. Te absurdalne pytania nie mają nic wspólnego z moim projektem, ponieważ nie jestem w sytuacji, w której nie mogę od głodu uciec, nie zrozumiem go poprzez doświadczenie. I to właśnie pozwala mi się nim zajmować. Świat Północy powinien zajmować się światem Południa, ponieważ ludzie skazani na głód są absolutnie pozbawieni politycznego głosu. Poza tym, jak już wspomnieliśmy, zajęci są przetrwaniem. Wypowiadać się w kwestii głodu muszą więc osoby, które mają co jeść.
W swoich pracach sięgasz po skórę, cukier, kość, łączysz organiczne z nieorganicznym. Są to materiały obecne w sztuce, wykorzystywane przez innych artystów, a jednocześnie jak najbardziej naturalne dla Ciebie, posługujesz się nimi na własnych zasadach.
Rzeczywiście, pojawiają się one jak najbardziej naturalnie, wręcz nie mogę ich nie użyć. Na pewno nie korzystam z nich w sposób symboliczny. Są tym, czym są, co właściwie jest dla mnie nieodzowną cechą rzeźby. Rzeźba jest na pewnym poziomie obrazem / wizerunkiem kogoś lub czegoś, ale przede wszystkim jest czymś radykalnie materialnym, co nie mieści się w pojęciu reprezentacji. Jest jak dowód zbrodni w odróżnieniu od fotografii, która może być jedynie jej dokumentacją. Mam wrażenie, że rzeźba działa trochę jak ikona. Najważniejsza jest jej materialność, której nie uchwyci fotografia. Materia niesie znaczenie. Nigdy nie pozwoliłabym sobie, aby np. wyrzeźbić kość będącą elementem pracy 3 cale. (Od czasu podziału Korei na dwa wrogie państwa wzrost mieszkańców północnej części półwyspu zmniejszył się o ok. 8 cm, tytułowe 3 cale). W tym przypadku musiałam użyć prawdziwej kości. To samo dotyczy rzeźby Blokada. Użyłam w niej kleju kostnego, tej samej substancji, którą jedzono podczas oblężenia Leningradu. Spalony cukier, rozgotowana skóra – nie wymyślam tych substancji. One lądują na talerzach w społeczeństwach, gdzie rządzący nie troszczą się o swoich obywateli.
Skąd u Ciebie przywiązywanie tak dużej wagi do materialności tych substancji, do używania konkretnych materiałów, które w ekstremalnych sytuacjach służą za pożywienie?
Paradoksalnie, to bardzo proste. Mówimy: „Ludzie głodują, bardzo dużo ludzi nie ma co jeść”. Co to właściwie znaczy ? Nic. Spróbujmy więc inaczej. Co je człowiek, który głoduje? Coś musi. Zawsze włoży coś do buzi, próbując uciszyć swój pusty brzuch. Zjada np. rozgotowaną skórę ze swojego buta. To zaczyna być bardziej konkretne, rusza naszą wyobraźnię. Wykonajmy zatem eksperyment: weźmy swój but, ugotujmy go, postawmy na stole, spróbujmy go zjeść. To wprowadza w zupełnie inne miejsce. Sytuacja staje się trochę absurdalna, trochę niewygodna, ale również zaczynamy sobie wówczas uświadamiać pewne rzeczy, choć być może nawet nie potrafimy ich nazwać. I właściwie o to chodzi. Najpierw posmakujmy rozgotowanej skóry, a potem porozmawiajmy jeszcze raz o detalach polityki Chin. Albo inaczej: dwoje ludzi siedzących naprzeciwko siebie przy gorącej misce kleju kostnego, z łyżką w ręku. Oni nie muszą ze sobą rozmawiać, żeby wiedzieć, że się rozumieją.
_
Karolina Brzuzan – Artystka, rzeźbiarka, mieszka i pracuje w Warszawie. Jej prace koncentrują się na politycznych problemach egzystencji współczesnego człowieka. Autorka instalacji, obiektów, wideo, publikacji. Aktualnie pracuje nad długofalowym projektem Głodowa książka kucharska.